6 marca 2013

CZYTELNIA
White Plate Słodkie, Eliza Mórawska - opinia subiektywna


Książkę Elizy Mórawskiej zna już chyba każdy miłośnik słodkich wypieków i nostalgicznych tekstów autorki. Ja sama zakupiłam ją z miłości do stylu jaki Eliza prezentuje na swoim blogu i nieskrywanej ciekawości "Jak wygląda pierwsza książka najpopularniejszej blogerki kulinarnej?".
White Plate jest w pewnym sensie pierwowzorem Polskich blogów kulinarnych, na którym wzorowały się i nadal wzorują nowo powstające blogi z przepisami. Eliza jako pierwsza pokazała, że kuchnia ma wiele twarzy. Może być nostalgiczna i zwiewna jak cytrynowa beza lub ostra jak pasta paprykowa, może być dobrą duszką pocieszycielką, błaznem, który rozwesela w ponure dni i terapeutą po dniu pełnym napięć.  Dzięki tekstom Elizy codzienne posiłki i zwyczajne potrawy nabrały nowego charakteru. Autorka bloga tchnęła życie w stare i zakurzone przepisy, pokazała Polakom jak wygląda kuchnia w innych krajach, pozwoliła się poznać zachowując przy tym pełnię prywatności, schowana za monitorem i klawiaturą komputera.

Pierwsza książka jest zawsze wyzwaniem, ale myślę, że dla blogera piszącego przed tak dużą publicznością jak Eliza Mórawska wyzwanie było podwójne. Książka nie tylko musiała się spodobać, ale przede wszystkim sprostać wymaganiom rzeszy czytelników mających często skrajnie różne oczekiwania. Czy Elizie udało się zaspokoić potrzeby czytelników jej bloga? Opinie są różne i wcale mnie to nie dziwi. Internet daje możliwość szybkiej selekcji docierających do nas newsów, odrzucenia informacji, które nas nie interesują i skupieniu się tylko na tym, co nam odpowiada. Jedni na blogach kulinarnych szukają wyłącznie sprawdzonych przepisów, inni podziwiają piękne zdjęcia a niektórzy uwielbiają czytać opowieści, wspomnienia, nie skupiając się w ogóle na części gastronomicznej. Nie umieszczę więc tutaj recenzji, pod którą wszyscy się będą mogli podpisać, bo jest to zwyczajnie niemożliwe, a jedynie to, co ja sama myślę o książce White Plate Słodkie.


Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, gdy wzięłam tę książkę do ręki to: "Ale ona duża". Zasugerowałam się różnymi opiniami, które przeczytałam w internecie, że książka zawiera tylko 55 przepisów, że jest za mało różnorodna i w ogóle niedopracowana. Powiem tyle - gówno prawda. Moim zdaniem książka jest bardzo dopracowana a liczba przepisów jest w zupełności wystarczająca. Przecież nikt z nas nie piecze ciast codziennie a nawet jeśli w waszych domach obowiązuje tradycja słodkich wypieków na niedzielę, to macie zbiór przepisów na 55 tygodni. Książka jest pięknie wydana, w moich ulubionych pastelowych kolorach, na dobrej jakości papierze. Jeżeli chodzi o format stron to świetnie sprawdza się podczas przeglądania książki na kanapie, jednak gdy przychodzi do pieczenia, to duży rozmiar zaczyna przeszkadzać.

Pierwsze strony tego zbiorku zdjęć i przepisów na słodkości zajmuje Niezbędnik Domowego Cukiernika. Jak dla mnie nie jest on niezbędny i powtarzanie tego samego zestawu urządzeń i narzędzi kuchennych w większości posiadanych przeze mnie książek nie ma sensu. Poza tym kuchnia to nie laboratorium i "każdy orze jak może", więc jeśli kogoś nie stać na malakser zagniatający ciasto, ścierający marchewkę i krojący ogórki w tym samym czasie, to po zapoznaniu się z informacją, że należy on do "niezbędnych" gadżetów kuchennych i tak go sobie nie kupi.
Kolejne strony "zaskakują" Opisem i właściwościami składników. Dlaczego zaskakują? Bo informacje, które bez dużego spięcia zmieściłyby się na jednej stronie zajęły siedem. Umieszczenie krótkich i zwięzłych informacji na schemacie jest pomysłowe, ale bardziej pasuje mi do prezentacji multimedialnych, gdzie wymagane jest stosowanie skrótów myślowych i haseł przekazujących dużo treści w zwięzłej formie, niż do książki kucharskiej. Nie lubię ludzi, którzy marnują papier, a tu w moim przekonaniu można było zaoszczędzić lasom deszczowym tych kilku niepotrzebnych stron. Nie podoba mi się również zastosowana czcionka. Kursywa i podkreślenie całego tekstu zupełnie mi tutaj nie pasuje i wręcz przeszkadza.

Teraz myślicie, że książka Elizy mi się nie podoba, a wielbicielom White Plate ciśnienie krwi podskoczyło do niebezpiecznie wysokich wartości. Zaskoczę Was. Książka bardzo mi się podoba, bo poza kilkoma dostrzeżonymi przeze mnie uchybieniami (które dla kogoś innego mogą w ogóle nie być problemem), lubię do niej wracać. O tym czy książka kucharska jest dobra dla nas świadczy to, jak często do niej wracamy. Im częściej korzystamy ze znajdujących się w niej przepisów, tym niższa staje się cena za jaką ją kupiliśmy. Z książkami kucharskimi jest jak z butami. Jeśli porównamy cenę czerwonych szpilek, które ubieramy tylko na wesela i zabawę sylwestrową do ceny butów trekkingowych z górnej półki i podzielimy ją przez liczbę przechodzonych w tych butach godzin okaże się, że strasznie przepłaciłyśmy za te pierwsze. Do książki Elizy wracam w pochmurne dni, kiedy mam ochotę się zrelaksować i odpocząć. Przeglądanie jej zdjęć i wertowanie estetycznie wyglądających stron sprawia mi ogromną przyjemność. Zatapiam się w klimatycznych fotografiach i odpływam myślami do przeszłości. Niski odsetek wykorzystanych przeze mnie przepisów zupełnie nie ujmuje wartości tej książki na mojej półce, gdyż jej zadanie jest zgoła inne niż gotowanie sensu stricto.


Eliza napisała, że "każdy przepis z tej książki wiąże się z jakimś wspomnieniem". Wszystkie powstały w jej głowie, wygrzebane z pamięci i zapisane na kartkach notesu. Możemy odnieść wrażenie, że wśród tych słodkich przepisów i przyjemnych dla oka zdjęć zagubił się gdzieś styl charakterystyczny dla Mórawskiej. Brakuje mi trochę bardziej rozbudowanych słów wstępu, krótkich opowiadań i anegdot z życia, wspomnień przelanych na papier.
Książka podzielona jest na pięć rozdziałów: Wiosna, Lato, Jesień, Miłość, Zima i chociaż w obrębie samych przepisów nie dopatrzyłam się bezpośrednich odwołań do sezonowości i wybranych pór roku, to mam wrażenie, że ten symboliczny podział ma korzenie położone znacznie głębiej niż by się wydawało.  
Wiosna przychodzi wraz z Drożdżową chałką, Mazurkiem i Babką wielkanocną.
Lato urzeka Ciastem biszkoptowym z owocami i Szarlotką z malinami.
Jesień to czas Szarlotki polskiej, Ciasta z karmelizowanych bananów i Kruchego placka ze śliwkami.
Miłość zalewa słodyczą Ciasta czekoladowego, Tortu sezamowo-kajmakowego z gorzką pomarańczą i Tiramisu.
Zima zawiewa Croissantami, Muffinkami z białą czekoladą i karmelizowanymi bananami, Sernikiem śliwka w czekoladzie.
Wszystkie bardzo słodkie, apetyczne i nieskomplikowane. Książkę polecam osobom kochającym smaki tradycyjnych, słodkich wypieków, drożdżowych bab i polskich serników. Każdy łasuch znajdzie w niej coś dla siebie.


Eliza Mórawska, White Plate słodkie, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2012



Tort sezamowo-kajmakowy
Babeczki kasztanowe
Pavlova z figami

4 komentarze:

  1. Sama przeglądałam tę książkę nie dalej jak kilka dni temu. Także zdziwił mnie jej forma i początkowe strony o składnikach, jak dla mnie nieco nieczytelne. Wartością tej książki są na pewno wspaniałe przepisy i przepiękne zdjęcia, z miejsca zakochałam się w mazurku różanym. Na razie nie skusiłam się na tę książkę, ale może kiedyś, kto wie?

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się zdjęcia nie podobają. W każdym razie nie wszystkie. Są zbyt ascetyczne. Klimat książki też niewiele z White Plate ma wspólnego, niewiele opowieści, dużo konkretów. Nie zrobiłam z tej książki nic, przejrzałam ją raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię prostotę i naturalne stylizacje, może dlatego zdjęcia przypadły mi do gustu :)

      Usuń
  3. Dziękuję za udział w książkowej akcji! :) Pozdrawiam serdecznie

    www.smakiemsietoczy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz, Mam nadzieję, że do mnie wrócisz!